piątek, 13 kwietnia 2012

Michał Pol: Wciąż czuję pasję


Michał Pol

Źródło: futbolnet.pl
Autor: Rafał Sahaj
Michał Pol Michał Pol
Zdaję sobie sprawę, że pojawiło się wiele błędów i literówek. Oczywiście ponoszę za to winę, z tego względu, że jestem dyslektykiem. O ile w Wordzie, kiedy piszę tekst, edytor podkreśla mi błędu w stylu „durzy”, o tyle nie podkreśla takich błędów jak „po za”. W tym momencie nie wiem nawet, czy to słowo pisze się łącznie czy osobno... - mówi na temat biografii Ryana Giggsa „Moje życie, moja historia” Michał Pol, dziennikarz Sport.pl i ekspert telewizji nSport w wywiadzie dla FutbolNet.pl.

Zapraszamy do lektury wywiadu z człowiekiem z pasją.

- Skąd wziął się pomysł, aby to akurat pan przetłumaczył biografię Ryana Giggsa?

- Wszystko zaczęło się od tego, że recenzowałem na swoim blogu biografie Iniesty i Xaviego, które ukazały się na polskim rynku. Internauci zaczęli mnie atakować: czemu tylko książki związane z Barceloną? A przecież od dawna namawiałem wydawnictwa do tłumaczenia biografii, szczególnie tych, które znałem po angielsku. Zawsze mówiono, że w Polsce nie będzie rynku zbytu, a jak widać, okazało się zupełnie inaczej. Ba, nawet byłem sam gotowy przetłumaczyć biografię Aleksa Fergusona... Aż w końcu odezwało się wydawnictwo, związane ze wspomnianymi książkami o graczach Barcy i zaproponowano mi współpracę .I bardzo się z tego powodu ucieszyłem, ponieważ z Ryanem Giggsem kilka razy udało mi się rozmawiać. A poza tym bardzo go cenię i szanuję.

- Wspomniał pan o biografii Aleksa Fergusona. Czyli można spodziewać się książki także o szkoleniowcu Manchesteru United?

- Nie, nie. Bo widzi pan, nie znam planów wydawnictwa. Wiem, że chyba ktoś tłumaczy biografię Jose Mourinho. Ale myślę, że prędzej czy później ta książka ukaże się na rynku polskim. Przecież byłaby to świetna lektura nie tylko dla fanów Manchesteru, ale dla wszystkich kibiców.

- Czytał pan ostateczną wersję biografii Giggsa? Taką, która ukazała się w sprzedaży?

- Tak, czytałem...

- Jest pan zadowolony z ostatecznego efektu?

- Zdaję sobie sprawę, że pojawiło się wiele błędów i literówek. Oczywiście ponoszę za to winę, z tego względu, że jestem dyslektykiem. O ile w Wordzie, kiedy piszę tekst, edytor podkreśla mi błędu w stylu „durzy”, o tyle nie podkreśla takich błędów jak „po za”. W tym momencie nie wiem nawet, czy to słowo pisze się łącznie czy osobno...

- Takie błędy są bardzo irytujące. Nie było zatem osoby odpowiedzialnej za ostateczny wygląd tekstu? Chociażby korektora?

- Nie wiem. Oddałem swoje tłumaczenie i nie miałem już później wpływu na to. Zdaję sobie z tego sprawę, czytałem o tych błędach na forach internetowych. Ale proszę mi wierzyć, że nawet gdybym przeczytał ostateczną wersję kilkanaście razy, to tych błędów zwyczajnie bym nie zauważył. Nie jestem zadowolony i nie jest to żadne wytłumaczenie, ale było to moje pierwsze tłumaczenie książki. A tych literówek niestety nie wychwytuję...

- Ile czasu zajęło panu tłumaczenie?

- Zajęło ze dwa miesiące. Dlatego, że w pracy mam bardzo dużo roboty, a tłumaczeniem zajmowałem się „po godzinach”. Czasami mam zajęty dzień dosłownie od rana do nocy. Zazwyczaj tłumaczę „a vista”, czasami tylko wspomagam się Internetem, kiedy tłumaczę slang. Chociażby teraz, kiedy zajmuję się biografią Wayne’a Rooneya, a on akurat bardzo często posługuje się cockneyem. Nie jest to jakaś wyszukana literatura, bo inaczej musiałbym być tłumaczem przysięgłym.

- Jak przystało na biografię piłkarza, nie jest to zbyt ciekawa lektura. Opisy kolejnych bramek czy komentarze na temat koszulek w poszczególnych sezonach nie porwą raczej za bardzo czytelników.

- Ta książka na pewno bardziej mi się podobała niż biografie Xaviego czy Iniesty. Nie wiem, czy widział pan oryginał...

- Właśnie nie. Mocno się różni od wersji polskiej?

- W oryginale jest mnóstwo zdjęć, wzbogaconych opisami. Taka biografia Giggsa w obrazkach. U nas tego nie ma. Sam Giggs mówił, że jest to zbiór impresji, a nie typowa autobiografia. Inaczej już jest w przypadku Rooneya. Poznajemy tego zawodnika od dzieciństwa po ostatni sezon, który opisał. Ale muszę przyznać, że i tak znalazłem sporo rzeczy w biografii Giggsa, których wcześniej nie wiedziałem. Choćby wspomnienia Walijczyka z początków gry w Manchesterze. Nie wydało mi się to nudne. Może z tego względu, że wszystkie te historie przypominałem sobie, bo zaczynałem pracę w gazecie w momencie, kiedy Giggs zaczynał prawdziwą karierę. Choć trzeba przyznać, że sporo w tym wszystkim takiej przypadkowości i jednak za mało treści.

- Podobały mi się komentarze zawodników do słów Ryana. Na przykład zawodnik opisuje bramkę, którą zdobył po asyście Scholesa, i zaraz mamy pod spodem komentarza Paula. Tak też wyglądało w oryginale angielskim?

- Dokładnie. Oczywiście nie bylibyśmy w stanie dotrzeć do tych wszystkich ludzi.

- Kogo chciałby pan opisać w biografii? Ale już jako autor, a nie jako tłumacz?

- Nie odjeżdżam w chmury. Myślę raczej realnie. Już teraz ciekawą historię można byłoby opisać z życia Roberta Lewandowskiego. Mimo że ten chłopak ma dopiero 23 lata. Wiem, ile przeszedł, jak wyglądała jego droga od podwórka do mistrzostwa Niemiec. Jak był bliski zakończenia kariery, jak go wywalili z Legii, a kartę dostał od sekretarki... Tak samo bardzo fajna byłaby książka przenikająca przez kariery Macieja i Wojciecha Szczęsnych. Mam nadzieję, że z Wojciechem uda mi się zawrzeć taką umowę, że za te 10 lat będę mógł spisać jego przeżycia.

- Wiele pan czyta tych biografii. Która była najlepsza?

- Chyba jednak ta „Football - Bloody Hell!” o Aleksie Fergusonie. Mnie ten temat bardzo interesuje i dobrze jest usłyszeć o pewnych sprawach z ust samego Fergusona, który przecież wstrzemięźliwie podchodzi do mediów. Pamiętamy, ile razy obrażał się na media.

Teraz zacząłem czytać biografię Zlatana Ibrahimovicia i myślę, że to będzie wyjątkowa pozycja na rynku. Trudno znaleźć biografię piłkarza, który tak szczerze opisywałby wszystkie wydarzenia. Zawodnicy raczej upiększają własny wizerunek.

- Chyba że Wojciech Kowalczyk...

- Albo... Andrzej Iwan. Wiem od Krzysztofa Stanowskiego, że biografia Iwana będzie fantastyczną książką. Czekam z niecierpliwością. Wiadomo, że w przypadkach Lionela Messiego czy Cristiano Ronaldo to nad takimi książkami siedzi grupa PR-owców, którzy dbają o każdy detal. Wręcz widać takie „noże cenzury”. Tymczasem w książce Zlatana wszystko jest opisane bardzo szczerze. Na przykład dzieciństwo. Szwed wspomina o tym, jak okradał kolegów. Dzięki temu możemy zrozumieć, jaki jest naprawdę. Rzadko kiedy można się spotkać z tym, aby zawodnik, tak jak właśnie Kowalczyk czy Iwan, wyłożył kawę na ławę.

- Kończąc wątek biografii Ryana Giggsa - Liga Mistrzów bez angielskich drużyn? Wszystko wskazuje na to, że i Chelsea pożegna się z rozgrywkami. Za to w ćwierćfinale mamy APOEL. Będą jeszcze jakieś niespodzianki? Może CSKA?

- Nie sądzę. Niespodzianką może być jedynie wyeliminowanie Bayernu Monachium. Kiepsko spisuje się w Bundeslidze i już praktycznie rzucił ręcznik w walce z Borussią o mistrzostwo. Z drugiej strony Basel. Bardzo mi się podoba ten miks młodzieży z doświadczeniem. W Bazylei grają przecież wicemistrzowie świata do lat 21. Ale na pewno nie będzie to jakaś wielka niespodzianka. Pamiętajmy, że Basel wyeliminowało Manchester United. Teraz jeśli trafią, powiedzmy, na APOEL, to możemy mieć zaskakującego półfinalistę.

Co do braku angielskich drużyn, to nie mówiłbym o kryzysie. Manchester City nieco zlekceważył rywali, ale przecież ten zespół dopiero uczy się gry w europejskich pucharach. Spójrzmy tylko na starcia z Lechem w zeszłym sezonie. W przypadku United doszukiwałbym się winy Sir Aleksa, który chyba nie potraktował na poważnie grupowych rywali. Wystawiał rezerwowe składy, co - jak widać - się zemściło. Arsenal...

- Powalczył do końca dwumeczu z Milanem.

- Tak, ale tylko przez 45 minut, bo gdyby w drugiej połowie zagrali równie dobrze i strzelili bramkę, to myślę, że spokojnie awansowaliby dalej. Więc to nie jest tak, że nastąpił wielki kryzys angielskiego futbolu, ponieważ w przyszłym sezonie możemy znowu mieć trzy zespoły w półfinale. W grze pozostaje Chelsea, ale to zupełnie inna historia. Wojna między trenerem a szatnią. Nie pozwolono Villasowi-Boasowi na przeprowadzenie rewolucji, co odbiło się zupełnym chaosem.

- Prężnie działa pan w telewizji czy Internecie. Blog, wpisy na Twitterze... Jak pan podchodzi do opinii internautów czy widzów? Zdarzają się też przecież te mało pochlebne.

- W przypadku książki rzeczywiście spotkałem się z krytyką i mniej przyjaznymi opiniami. I podchodzę do nich z dużą pokorą. Zdarza mi się popełniać błędy. Wtedy zamiast merytorycznej dyskusji, pojawia się temat tych błędów. Zawsze poprawiam je, ale nie w ten sposób, że usuwam i udaję, że nic się nie stało. Nie! Zostawiam, przekreślam i piszę obok poprawną wersję. Staram się być uczciwy wobec moich czytelników. Jest mi głupio, ale również spotykam się z pozytywnymi przekazami. Chociaż nie chodzi o to, czy ktoś pisze pochlebnie, czy nie, ale o to, że pod blogiem toczy się fajna, merytoryczna dyskusja. Czy to ze mną, czy między czytelnikami. I z tego jestem bardzo zadowolony.

Kiedy jestem w studio, zawsze korzystam z Twittera. I to jest fajne, bo kiedy na wizji, pod wpływem nerwów, coś pomieszam, przekręcę, to widzowie zaraz mi wypomną i wtedy jestem w stanie to sprostować jeszcze w czasie programu. Użytkownicy często też mi podrzucają jakieś ciekawostki. Staram się podkreślać, że to właśnie na Twitterze ktoś mi podrzucił. I to nawet nie koledzy dziennikarze, a zwykli użytkownicy, którzy mają wielką wiedzę i jest ich naprawdę mnóstwo. Wspaniali ludzie.

- Jeśli chodzi o sympatie klubowe, jest pan kibicem jakiegoś zespołu? Kiedyś spotkałem się z teorią, że jest pan fanem Manchesteru United.

- Lubię porządną piłkę. Zwłaszcza ligę angielską. Nie mam ulubionej drużyny, choć sentyment pozostaje wobec wielu zespołów. Na przykład do Liverpoolu. Pamiętam, jak byłem tam z Jerzym Dudkiem, podczas jego pierwszego dnia na Anfield Road. Tłumaczyłem dziennikarzom jego konferencję prasową. Potem byłem w Liverpoolu podczas takich ważnych momentów, jak choćby pamiętny mecz z United, kiedy Jerzy popełnił fatalny błąd po podaniu Jamiego Carraghera. Na kolejnym spotkaniu koledzy założyli koszulki: „Jerzy, you’ll never walk alone”. To było bardzo wzruszające. Byłem przy tym. Mogłem rozmawiać z trenerem, z piłkarzami. Rzeczywiście to jest wielki klub. A nie tylko slogan reklamowy. Muszę przyznać, że w starciu z piłką kontynentalną, to liga angielska dużo bardziej mnie rusza.

- Powiedział pan kiedyś, że piłka nożna może obejść się bez pieniędzy, bez sprzętu piłkarskiego. Można grać bez butów, ale nie obejdzie się bez kibiców czy marzeń. I tu moje pytanie: skąd tak negatywne, w moim odczuciu, nastawienie „Gazety Wyborczej” do kibiców?

-  Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie pracuję w „Gazecie Wyborczej” już od dwóch lat. Mogę jedynie powiedzieć, że nie ma na pewno czegoś takiego jak linia „GW”. Każdy z dziennikarzy przedstawia swój punkt widzenia, swoje zdanie. Nikt nikomu niczego nie narzuca. I gdyby ktoś nie chciał czegoś napisać, to na pewno by nie napisał. A jak już pisze, to tak uważa. Nie zawsze się zgadzam z kolegami i daję tego wyraz na blogu. Zdarza mi się bronić kibiców, jeśli w swojej krytyce ktoś przesadza. Jak z tym hasłem „Jihad Legia”. Było to głupie i prowokacyjne wobec izraelskiej drużyny, ale na pewno nie antysemickie. I wytaczanie tu takich dział jest zupełnie bezcelowe...

Tak samo broniłem kibiców, kiedy premier zamknął stadiony Legii i Lecha. Oczywiście potępiłem wydarzenia z finału Pucharu Polski, ale nigdy nie będę za odpowiedzialnością zbiorową. Nie można wrzucać do jednego worka kibiców i chuliganów. Są ludzie, których mecze nie interesują. I są tacy, którzy kochają swoje zespoły. O różnych zawodach czy poglądach politycznych. Zachowanie rządu było swoistym strzałem w stopę, ponieważ wywołało zupełnie przeciwny skutek. Wielu moich kolegów, którzy byli sympatykami PO, czuło konsternację. Mam swoje zdanie i uważam, że jestem zobowiązany krytykować ludzi, którzy czasami przesadzają. Dostaje mi się wtedy, to fakt, nawet w wulgarny sposób.

- Pana zdaniem dziennikarstwo nie zabija pasji?

- Mojej na pewno nie! Znam mnóstwo dziennikarzy, którzy podczas meczów szaleją i drą się. Szczególnie podczas meczów reprezentacyjnych. Gorzej z meczami klubowymi (śmiech). Nie widzę nic złego w tym, że ktoś emocjonuje się meczem. Ważne, żeby był potem obiektywny w relacji. Ostatnio często podczas oglądania meczów korzystam z Twittera, dzielę się spostrzeżeniami z użytkownikami. Uzależniłem się od tego. Ale uważam, że jest to bardzo dobry sposób na kontakt z czytelnikami. Wciąż czuję w sobie pasję i nigdy na to nie narzekałem. Może czasami... jak byłem zmuszony do pracy podczas meczu.

- Jakaś anegdota?

- Na przykład podczas Euro 2008. W meczu ćwierćfinałowym Turcji z Chorwacją nie zauważyłem, że Turcy wyrównali. Już kończyłem relację, pisząc o awansie Chorwatów. Była taka wrzawa na trybunach, że zajęty pisaniem tekstu nie zauważyłem, że padł gol! (w 122. minucie meczu - red.) Patrzę, a tu seria rzutów karnych. Co?! Czemu Turcy wykonują rzuty karne? Można się śmiać, ale tak było. Czasami śmieszne sytuacje się zdarzają, ale pasja cały czas jest we mnie podsycana.

Rozmawiał Rafał Sahaj

1 komentarz:

  1. Dlatego ja właśnie z wielką chęcią tak obstawiam mecze piłki nożnej, bo tam jest najwięcej emocji. Jestem zdania, że świetne zakłady są u buka https://www.iforbet.pl/zaklady-bukmacherskie i ja bardzo chętnie właśnie grywam u niego.

    OdpowiedzUsuń