piątek, 13 kwietnia 2012

Maciej Rybus: Kolację jadłem w pałacu


Maciej Rybus

Źródło: Sport
Autor: Łukasz Żurek
Maciej Rybus Maciej Rybus
To był ryzykowny krok. Na trzy miesiące przed finałami Euro 2012 Maciej Rybus zdecydował się na przenosiny do Tereka Grozny. Drużyna z maruderów się nie składa, ale w ekstraklasie Rosji występuje w grupie spadkowej. Reprezentacyjny pomocnik w stołecznej Legii był jednym z filarów. W nowym otoczeniu wszystko musi budować od nowa…

Zaczął nieźle – wystąpił w dwóch wygranych meczach i zdobył premierowego gola.

- Jak wrażenia po pierwszych tygodniach na rosyjskiej ziemi?

- Myślałem, że będzie trudniej. Ale jestem pozytywnie zaskoczony. Aklimatyzacja przebiega szybko i sprawnie. Z dnia na dzień poznaję język coraz lepiej. Trudno mi się jeszcze przełamać, żeby pogadać. Ale jak trener mówi, to rozumiem prawie wszystko. Nie planuję wynajęcia nauczyciela. Sam będę się uczył. Na razie staram się dużo słuchać, żeby jak najszybciej do tego języka przywyknąć. W szkole nigdy się go nie uczyłem…
 
- Do Rosji przeprowadził się pan z klubowym kolegą, Marcinem Komorowskim. A na miejscu czekał na was Piotr Polczak, który do Tereka przeszedł rok temu z Cracovii…

- Na początku dwa dni mieszkaliśmy właśnie u Piotrka. Było parę spraw do załatwienia – szukaliśmy z Marcinem mieszkań i finalizowaliśmy formalności w banku. Mieszkamy w blokach, mamy do siebie dwie minuty piechotą. Piotrek stacjonuje nieco dalej – ma dom. Jest z nim żona i dwuletnie dziecko.

- Do was ktoś dołączy w najbliższym czasie?

- Do Marcina przyjedzie w kwietniu żona. Mnie odwiedzi dziewczyna, ale nie na długo. Na stałe dołączy dopiero po mistrzostwach Europy. Teraz ma w Polsce szkołę i tym musi się zająć…

- Jak zatem spędza pan wolny czas?

- Każdy dzień spędzam z Marcinem, ale za dużo tego czasu nie ma. Trening zaczynamy o 15.00, a w klubie trzeba być już o 11.00. Jemy obiad, potem zajęcia. Później jeszcze jeden posiłek i wracamy do domu. Wieczorem zdarza się nam wyjść gdzieś na kawę, częściej jednak zostajemy w domu. Zwykle rozmawiamy przez Internet z rodziną. Przywiozłem ze sobą dekoder do odbioru polskich stacji telewizyjnych, ale jeszcze go nie podłączyłem. Wezmę się za to lada dzień.

- Nie mieszkacie w Groznym, lecz w Kisłowodzku…

- Tak, to niewielkie miasto. Liczy 150 tysięcy mieszkańców, położone jest w górach. Malownicza okolica, sporo szlaków spacerowych. Jeszcze z nich nie korzystałem, ale na pewno będzie czas na mały rekonesans. Poza tym jest tutaj dużo ośrodków sanatoryjnych, więc w mieście cały czas przebywa masa kuracjuszy. Po pięciu latach pobytu w Warszawie taka zmiana mogłaby nie być dla mnie łatwa, ale przecież ja też pochodzę z niewielkiego miasta. Wychowałem się w Łowiczu.
 
- Jakieś bliższe podobieństwa?

- Niespecjalnie. Kisłowodzk wygląda trochę jak polskie miasto sprzed 20 lat. Na ulicy widać mieszaninę biedy i bogactwa. Jeżdżą stare wołgi i łady, ale i mercedesy, BMW, audi. Większość budynków jest w nie najlepszym stanie. Wszystko można jednak kupić i załatwić na miejscu. Nie jest źle. Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że będzie gorzej…
  
- Do Groznego macie jakieś 400 kilometrów…

- Trzy i pół godziny autokarem tam jedziemy. Jak wylądowaliśmy w Rosji, to od razu pojechaliśmy właśnie do Groznego, bo już następnego dnia Terek grał ligowy mecz z Tomem Tomsk. W mieście nie widziałem śladów wojny. Buduje się za to Grozny City - nowoczesny kompleks multifunkcjonalny, który ma być wizytówką stolicy.
 
- Dzień przed meczem drużyna gościła u prezydenta Czeczenii i zarazem właściciela klubu, Ramzana Kadyrowa…

- Tak, byliśmy u niego na kolacji. Jak jechaliśmy do jego pałacu, to widziałem żołnierzy z karabinami. Koledzy z zespołu wytłumaczyli, że to normalne - rutynowe środki bezpieczeństwa. Przed naszym ośrodkiem klubowym w Groznym też mamy takie widoki.
 
- Udało się porozmawiać z prezydentem?

- Nie, nie gadaliśmy. Przywitaliśmy się tylko. A potem była oprawa artystyczna - występy kabareciarzy, piosenkarzy i piosenkarek. Później nowym zawodnikom wręczono koszulki. Było sympatycznie. W sumie spotkanie trwało dwie godziny.

- Domowe mecze rozgrywacie w Groznym, ale trenujecie w miejscu zamieszkania…

- Na zajęcia mamy blisko. Ale jeździmy taksówkami, tanie są. W przeliczeniu na polskie pieniądze to jakieś 5-7 złotych za kurs. Samochodów z klubu nie dostaliśmy, więc na razie radzimy sobie w ten sposób. Jak się zrobi cieplej, to można będzie pójść piechotą – kwadrans szybkiego marszu.
 
- Atmosfera w szatni przyjazna?

- Klimat bardzo luźny. Jest wesoło, wszyscy uśmiechnięci. No ale dwa mecze wygrane. Wiadomo – są wyniki, jest atmosfera. Wszyscy są do nas Polaków pozytywnie nastawieni, w zespole nie ma gwiazd. 

- Podobno trzeba odtańczyć w szatni miejscowy taniec w dniu swoich urodzin. Lezginka – tak się nazywa…

- Akurat na urodziny? Nikt nie mówił tu o takim zwyczaju. Ale jak byliśmy na kolacji u prezydenta, to widziałem taki taniec. A potem w taki sam sposób tańczył nasz maser, jak wygraliśmy drugi mecz. Bardzo fajnie to wyglądało. 

- O wiele ważniejsze będą jednak pląsy na boisku. Jak pan ocenia swoją pozycję w zespole po wstępnym rozpoznaniu sił?

- Na każdej pozycji mamy minimum dwóch graczy prezentujących tę samą klasę. W pierwszym meczu nie zagrałem od początku, bo trener powiedział, że moje 80 minut przeciwko Portugalii to za długo. Dlatego wszedłem w trakcie gry. W drugim spotkaniu, z FK Krasnodar, wystąpiłem już od początku i zdobyłem pierwszego gola w nowych barwach. Ale nie zadowalam się tym. Chcę grać coraz lepiej. Tutaj nikt nie będzie patrzył na to, za ile zostałem kupiony (2,7 mln euro – przyp. red.). Codziennie muszę udowadniać, że warto na mnie stawiać.  

- Trener Stanisław Czerczesow wypowiada się o polskich zawodnikach z uznaniem. Traktuje was po ojcowsku? 

- Powiedziałbym, że jest raczej chłodny. Nie wpadł w euforię po dwóch wygranych spotkaniach. Trudno mi go jednak jednoznacznie ocenić, bo za krótko się znamy. Zobaczymy, co przyniosą następne tygodnie.
 
- Przyznał, że ma na oku kolejnego piłkarza z T-Mobile Ekstraklasy. Wysondowaliście już o kogo chodzi?

- Nie, sami jeszcze nie wiemy. A nie wypada pytać…

- Być może to kolejny kadrowicz. Tymczasem selekcjoner Franciszek Smuda powiedział, że gdyby był Rybusem, to do Tereka by nie odchodził...

- Tak, ale powiedział to już po podpisaniu przeze mnie kontraktu. Rozmawialiśmy podczas zgrupowania przed meczem z Portugalią. Krótko, bo widzieliśmy się wszyscy tylko trzy dni, a selekcjoner ma też przecież inne sprawy na głowie. Powiedział mi, żebym grał tak jak do tej pory, to nie będzie problemu. Ale opinię na temat mojego transferu wyraził. Przyznał, że nie jest zadowolony z tego powodu.

- Zaprosił go pan na mecz do Groznego?

- Na razie nie. Zrobię to, jak będę w jeszcze lepszej formie niż obecnie. Okazji nie zabraknie – oprócz spotkań ligowych czeka nas jeszcze ćwierćfinał Pucharu Rosji. Zagramy z Wołgą Niżny Nowogród. Nie znam tego zespołu. Nawet nie wiem, czy jest się czego bać. Tutaj każdy następny dzień to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie…

Rozmawiał Łukasz Żurek

1 komentarz:

  1. Jeśli faktycznie interesujemy się naszą piłką nożną to ja muszę przyznać, że właśnie wtedy mamy możliwość wygrywania również na obstawianiu meczy. Ja odkąd zacząłem grać u bukmachera https://www.iforbet.pl/zaklady-bukmacherskie to muszę przyznać, że właśnie u niego idzie mi zdecydowanie najlepiej.

    OdpowiedzUsuń